wtorek, 9 maja 2017

Nie bądź w związku jemiołą

Jemioły są ohydne. Bleh. Zawsze aż mnie wzdryga jak widzę te nasze piękne, polskie drzewa pooblepiane tymi pasożytami. Psuje to nieco widok i totalnie do mnie nie trafia.

Proszę Cię, Ty nie bądź jemiołą. Jemioła jest gorsza niż wszelkie typowe pasożyty. Nie uczepia się i nie wysysa całej krwi. Ona na Tobie zawiśnie, ale będzie zwodzić i udawać, że niby samodzielna i zaradna i radzi sobie sama. Tylko troszkę sobie pożyczy Twojej energii, to tylko tak na chwileczkę, tylko troszkę dostępu do źródła światła i siły potrzebuje, nic takiego. Zresztą należy jej się przecież, no. Taką jemiołę dużo trudniej dostrzec i w porę się odczepić. Zanim się człowiek zorientuje, że coś jest nie tak, ta się przyczepi zupełnie i jeszcze się zacznie namnażać i rozprzestrzeniać.

Nie bądź jemiołą. Jak sobie nie radzisz, nie szukaj leku na całe zło w drugiej osobie. Ułóż sobie życie i nie oczekuj, że pojawi się ktoś, kto zrobi to za Ciebie. Odwali całą brudną robotę, żebyś Ty, słoneczko, jemiołko kochana, mogła być uśmiechnięta i szczęśliwa. Ogarnij swoje życie, a później znajdź kogoś, kto je uzupełni, a nie będzie zastępstwem na wszelkie problemy. Nie wykorzystuj drugiej osoby, bo Tobie tak pasuje. Jak nie umiesz dawać, nie oczekuj, że będziesz mógł brać od innych w nieskończoność.

Nie bądź jemiołą. Już lepiej pasożytować całkiem niż tak ukradkiem, połowicznie. Takiego totalnego pasożyta przynajmniej łatwiej namierzyć i sobie z nim poradzić. A tak to nim się ktoś skapnie, Ty wyciągniesz od niego wszystko. Energię, marzenia, siłę. Ewentualnie kasę.

Nie bądź jemiołą. Zdrowy związek oznacza równowagę. Możesz dawać i możesz brać.

Nie ma innych możliwości. Nie ma brania bez dawania.

Dawanie bez brania też się zazwyczaj źle kończy, ale to już temat na inny post.


środa, 3 maja 2017

7 rzeczy, które irytują mnie w podejściu dorosłych do dzieci

Pracuję jako animatorka zabaw dziecięcych, o czym już wcześniej wspominałam. Organizuję maluchom urodziny, maluję twarze, modeluję balony, pojawiam się na rodzinnych festynach, weselach, chrzcinach i komuniach. Zajmuję dzieciaki i organizuję im czas. Ale to nie wszystko. Ogółem dużo czasu spędzam z najmłodszymi, a to na wolontariatach, a to w prywatnym życiu. I to jest źródłem wielu wspaniałych wspomnień, fajnych chwil, ale też wielu przemyśleń, nie tylko o dzieciaczkach, ale często też o dorosłych. Bo przeważnie tam gdzie dziecko, tam i w otoczeniu kręcą się rodzice, babcie, wujkowie, ciotki i opiekunki wszelkiego rodzaju. I czasami naprawdę coś mnie trafia, jak widzę, jak oni te swoje maluchy traktują. I nie, absolutnie nie mówię tu o żadnych skrajnościach typu przemoc fizyczna, ale o takich prostych, zwykłych, dla mnie niezrozumiałych zachowaniach. Jakich? Kilka przykładów znajdziecie poniżej.


     1.  Nie dotykaj! Nie ruszaj! Nie zaczepiaj!
Nie, nie, nie i nie. Nie rób tego, nie rób tamtego. Ogółem to bądź sobie mini wersją dorosłego. Bo wcale nie jesteś dzieckiem, które ma prawo do dziecinnych zachowań. Masz być spokojny, kulturalny i siedzieć nieruchomo. Nawet jak Cię coś zaciekawi, nie masz prawa tego oglądać. Nawet jak masz ochotę chwilę pokrzyczeć na swoich własnych urodzinach, a jesteś dzieckiem i dzieci tak mają, że lubią sobie czasem powrzeszczeć – nie rób tego. Nie podchodź do animatorki, nie zaczepiaj jej, nie przytulaj, bo… bo nie. To ostatnie to sytuacja autentyczna. Jestem w przedszkolu, bawię się z dzieciakami, jedna trzylatka podbiega, uśmiecha się i lekko się do mnie tuli. Ona nie widzi w tym nic złego, ja nie widzę w tym nic złego, za to opiekunka tak. Wydziera się na to dziecko, odciąga je ode mnie, poucza. Ale halo – to właśnie w dzieciach jest najfajniejsze, że często nie mają takich oporów jak dorośli, że potrafią same podejść, zagadać, przybić piątkę czy też czasem przytulić. I nie, to nie jest fajne, gdy trzylatka za to dostaje. Być może następnym razem już nawet się nie uśmiechnie, bo uzna to za coś złego.
Mówię przy tym o zachowaniach, które de facto nikomu krzywdy nie robią. Nie mam na myśli wszelkich kar i ograniczeń, bo one też są potrzebne. Nie mówię, żeby nie uspokajać dziecka, gdy biega po sali pełnej dzieci i może komuś zrobić krzywdę, żeby nie karać za agresję i bicie innych dzieci. Nie mówię, żeby nie zwracać uwagi na złośliwe i bardzo niekulturalne zachowania. To z kolei jest już druga skrajność, być może jeszcze bardziej irytująca, czyli…

     2.  Krzyki, awantury, fochy i bicie? Ja sobie posiedzę i popatrzę
Uwielbiam pracę z dziećmi. To ogrom śmiechu i radości, świetne wspomnienia, dużo zabawnych tekstów. Co nie zmienia faktu, że to nie jest najłatwiejsza grupa odbiorców. Sprawiają problemy. Płacz jest tu najmniejszym kłopotem, bo o ile mówimy o młodszych dzieciach, nierzadko wystarczy odwrócić ich uwagę i wciągnąć do kolejnej, absorbującej zabawy. Gorzej, gdy pojawiają się kłótnie, fochy albo… bicie. Są takie grupy dzieci, gdzie to naprawdę staje się ogromnym problemem. Trwa fajna zabawa, wszyscy zadowoleni, nagle jedno przypadkiem trąci drugie czy któremuś coś nie wyjdzie i się zaczyna. Wyzwiska, kopanie, krzyki. I tak jeden raz, drugi, trzeci… I animator zamiast organizować zabawy, musi zajmować się rozwiązywaniem konfliktów i uspokajaniem dzieci. Przy okazji i jemu się dostanie, bo też zaczną wyzywać i obrażać. A rodzic co? Absolutnie nic! Nierzadko dorośli siedzą w pobliżu kącika dla dzieci i obserwują zabawy. I tak, naprawdę to się zdarza, że zupełnie nie reagują nawet w momencie bijatyki. Nie wiem, czy to kwestia tego, że według nich wystarczy, że ja zareaguję (bo przecież reakcja prawie obcej dla dziecka osoby będzie tak samo skuteczna jak rodzina), czy może wychodzą z założenia, że własne konflikty dzieci mają rozwiązywać same (z takim myśleniem też się spotkałam). To ostatnie może i faktycznie ma sens, ale w momencie, gdy dzieci tylko o czymś zawzięcie dyskutują, a nie gdy zaczynają sobie podstawiać nogi i bić po brzuchach.


         3.  No weź sobie pomaluj twarz, no idź, to za darmo…
Wyobraźcie sobie scenę. Siedzę na jakimś rodzinnym festynie, maluję dzieciom buzie. Ustawia się cała kolejka, chętnych nie brakuje. Dzieci się cieszą, są podekscytowane, dyskutują, co chcą mieć pomalowane i dlaczego akurat to. I nagle słyszę głośne krzyki i płacz jakiegoś dzieciaka w kolejce. Kontroluję sytuację i co się okazuje? Że dzieciak wcale nie chce mieć tej twarzy pomalowanej. Że nie chce, nie lubi, boi się. Moim zdaniem w pełni naturalne. Dla mamusi chyba nie, bo zaciąga tego swojego syneczka do kolejki i żywo przekonuje „No ale skarbeńku, to za darmo, to weź się maźnij, ja Ci foteczkę zrobię… No synku, patrz, tu chłopiec się pomalował i nie płacze, a Ty co? Pójdziemy, pomalujesz się, spodoba ci się!”.
Nosz kurwa mać. Może by Tobie, kochana mamusiu, namalować koteczka albo tygryska na twarzy, skoro tak bardzo ci się podoba? Nie chcesz? No ale patrz, ta dziewczynka ma i jest zadowolona…

    4.  Synek, bierz, bo darmo!
Czyli polska mentalność przekazywana z pokolenia na pokolenie. Znów przenieśmy się na rodzinny festyn. Stoję przy stoisku i modeluję balony. Rozdaję je za darmo, wokół mnie tłum chętnych. Moje palce po czterech godzinach tworzenia balonowych dziwadeł już zaczynają płakać i krwawić, ale że to lubię, (aż tak) nie narzekam. Dzieciaki czekają czasem długo, zazwyczaj każde bierze po jednej bądź dwóch figurkach. I wtedy wpycha się taki Janusz ze swoim kilkuletnim potomkiem i się zaczyna. Bierz, synek! Bierz, darmowe są! Weź dla siebie dwa, dla mamy, dla siostry, dla babci i dziadka, dla cioci, sąsiadki i jeszcze jeden dla psa! Albo nie, weź dwa dla naszego Burka, jemu też się należy!
Krew mnie zalewa. Bo przecież mi te balony spadają z nieba w nieograniczonej ilości i skręcają się same. I na pewno starczy dla wszystkich dzieci. Dla tych, które kulturalnie czekają na swoją kolej, a nie są nadętymi Januszami, którym się wszystko należy teraz i już.
I najbardziej mnie martwi to, że ten facet wykorzystuje do tego swojego syna. Bo ten syn już się nauczy, że to tak można i że jemu też się wszystko należy. I też za trzydzieści lat się będzie pchał i żądał jak najwięcej, bo za darmo. A jak ktoś będzie oczekiwał trochę szacunku dla swojej pracy, to już jest gburem. A jak ktoś mu powie, że musi chwilę poczekać, to trzeba go obrazić. A jak zażąda za swoją pracę chociażby symbolicznych dwóch złotych od balona, to go trzeba wysłać do piekła, bo to podmiot szatana jest.


   5.  Baw się, baw, ja tu postoję
To już wydaje mi się problemem bardziej środowiska animatorów, chociaż myślę, że ma przełożenie na codzienne życie. Na animacjach czy też działając jako wolontariuszka zajmuję się przede wszystkim dziećmi, jednak zazwyczaj próbuję wciągnąć we wspólne zabawy także rodziców. I tu, przyznaję, czasami naprawdę pozytywnie się zaskakuję, bo zdarzają się dorośli niesamowicie pozytywni, co szaleją z dzieciakami i mają nawet więcej energii niż ja! Zdarzają się tacy, co przylatują, żeby sobie twarz pomalować – sytuacja prawdziwa, malowałam jakiemuś mężczyźnie flagę Polski na policzku na weselu, bo akurat był jakiś ważny mecz. Bez zgody jego żony, na szybko, żeby nie zdążyła zauważyć i zaprotestować <3 Bywa, że proszą o jakiegoś balonika albo sami próbują coś z niego stworzyć. Przy tym też jest dużo śmiechu i zabawy. Częściej jednak są bardzo poważnymi sztywnymi spiętymi panami i paniami. Dołączyć do zabawy? Ależ w życiu! Nawet jakbym miała tylko stanąć, wyciągnąć ręce i stworzyć most z inną osobą, żeby dzieci przechodziły pod spodem. To niepoważne! Jakieś tańce? Wygłupy? Nigdy! Najsmutniejsze jest to, że dzieci często same wyciągają rodziców, a oni nie idą. Bo przecież lepiej pokazać dziecku, że się nie liczy z jego zdaniem i że ważniejszy jest wizerunek poważnej dorosłej osoby niż wspólna, fajna zabawa. Na co dzień to też jest tak wielkim problemem, żeby poświęcić maluchowi czas i się wspólnie powygłupiać? Gdy robię za niańkę i zajmuję się czyimiś dziećmi, czasem wręcz czuję się nieswojo, gdy trochę poszaleję z dzieckiem i wyluzuję. Zaraz widzę jakieś krzywe spojrzenia rodziców, mam wrażenie, że będą komentować, krytykować… A takie wygłupy są dla mnie jak najbardziej naturalne i widzę, jak bardzo dzięki temu dzieci się do mnie przekonują.



         6.  Masz problem? Hahaha, Ty nie możesz mieć problemów, dziecko
Dziecko, załóżmy trzyletnia dziewczynka, płacze. Woła rodzica. Rodzic przychodzi, pyta się, co się dzieje, a maluch mówi mu, że zabrudził się jego rysuneczek. I co na to dorosły? Zaczyna się śmiać i każe narysować drugi albo zająć się czymś innym. I niby wszystko w porządku, ale jednak mi to nie pasuje. Bo ja wiem, że dla mnie coś takiego to błahy problem, ale dla dziecka nie. One nieco inaczej patrzą na świat i chyba oczywiste, że nie będą się przejmować zanieczyszczeniem środowiska, tylko właśnie tym, że zniszczył im się rysunek, nad którym długo pracowali. Że zepsuła im się zabawka albo że Krzyś albo Agatka ich obrazili. To są dla nich problemy i powinno się do tych dziecięcych, niby zabawnych kłopotów, podejść bardziej serio niż tylko zbyć i wyśmiać. Może lepszą opcją jest poszukanie z dzieckiem jakiegoś rozwiązania z sytuacji? Może naprawienie zabawki czy wspólne stworzenie nowego rysunku? Dlaczego dziecko ma się uczyć, że wszystkie istotne dla niego sprawy są przez dorosłych wyśmiewane?

    7.  Malowanie twarzy? Ojej, mój skarbeniek ma alergię
Nie, nie chodzi mi tu o dzieci, które faktycznie mają uczulenie. Wprawdzie farbki, których używam, mają atesty i nie zdarzyło mi się jeszcze nigdy, żeby jakieś dziecko dostało nawet drobnej alergii, ale wierzę, że tak się mimo wszystko może stać. W tym punkcie mam na myśli tych rodziców, którzy nie chcą, żeby ten maluch sobie pomalował buzię, bo może dostać alergii. Nie chcą, żeby się bawił w berka, bo może się przewrócić. Nie chcą, żeby został ze mną sam na sam, bo może zechcieć do mamy. Nie chcą, żeby puszczał bańki, bo może się zabrudzić płynem. Niech nie tańczy, bo może sobie coś zrobić. Niech nie chodzi sam po schodach, bo ma dopiero siedem lat i może spaść. I mogłabym tak wymieniać bardzo długo. Komentować nie muszę, bo to chyba oczywiste – nie przepadam za rodzicami, którzy chcieliby swoje dzieci trzymać u siebie pod spódnicą, bo najbezpieczniej. A nie, tutaj też źle, bo przecież mogą się w nią zaplątać i przewrócić.


Te siedem przykładów powtarza się nagminnie, czasami z większym, czasem z mniejszym nasileniem, w różnym połączeniu. Bywają naprawdę skrajne przykłady, jak chłopiec z szóstej klasy, który całą dyskotekę przetańczył ze swoją mamą, która go nie opuściła praktycznie na krok… Albo pewien Janusz, który zwyzywał mnie, bo odmówiłam jego synkowi szóstego balona. Na początku mojej pracy bardziej mnie śmieszyły, teraz jednak częściej wprawiają w irytację.
Jednego Janusza można ścierpieć. Trzech też. Ale już przy dziesiątym szlag trafi każdego.

poniedziałek, 1 maja 2017

Z cukrem to jak z kobietą, czyli mądrości moich dziadków

Jestem niebywałą szczęściarą, bo moje obie babcie wciąż są ze mną i mają się dobrze. Wczoraj jedna z nich obchodziła swoje siedemdziesiąte ósme urodziny. Z tejże okazji zaprosiła moją drugą babcię wraz z jej mężem (moim dziadkiem przyszywanym, jak to się u nas mówi), swoją kuzynkę, a moją ciotkę (także z mężem) i jedną koleżankę. Byłam i ja, razem z rodzicami, więc spędziłam dobre kilka godzin w tym wspaniałym towarzystwie.

Jaki z tego wniosek? Uwielbiam starszych ludzi ♡ Kocham ten dystans, akceptację, humor i podejście do wielu tematów. Ile mądrości się nasłuchałam, a ile dowcipów, żartów i docinania! I nikt się nie obrażał, nikt nie oburzał, nie było czystej złośliwości czy agresji. A chyba największe wrażenie zrobiło na mnie to pogodzenie się ze śmiercią i takie luźne rozmowy na ten temat. Ba, nawet żarciki, kto na jaki cmentarz się wybiera i z kim chciałby po śmierci wódkę pić. Teksty leciały genialne, płakałam ze śmiechu nieraz, a w międzyczasie skrótowo zapisywałam je na telefonie, co by nie zapomnieć i żeby przekazać je dzisiaj dalej, w świat.

I właśnie przekazuję. Może i na Waszej twarzy wywołają uśmiech.

--

 - Edek też był mańkut.
 - I co, przeszło mu?
 - No! Jak umarł, to przeszło

--

Rozmowa o poziomie cukru i o tym, jak to zawsze na złość, zawsze za wysoki i zawsze utrudnia życie.
Podsumowanie mojego dziadka:
 - Bo z cukrem to jak z kobietą, zawsze na przekór!

--

Rozmowa o przesyłaniu dolarów z Ameryki i dlaczego sąsiadka kłamie, mówiąc, że jeszcze po powrocie dostaje stamtąd pieniądze od jej byłych pracodawców.
Ciotka, która spędziła tam trzynaście lat, woła nieco oburzona:
 - Kłamie, kłamie! Przecież ona obca dla nich, z jakiej racji miałyby jej przesyłać cokolwiek? No z jakiej? Jak się nie ma bliskiej rodziny w Stanach to się dolara nie dostanie!
Na to babcia:
 - Ty żeś bliska, a ja i tak nie dostałam.

--

Sąsiadka ma suczkę. Znaczy wysterylizowała ją, więc ja to teraz nie wiem, czy to jeszcze suczka czy już nie wiadomo co.

--

Rozmowa o łowieniu ryb. Ciotka:
 - Z ryb to najlepsze rypanie!

--

Rozmowa między babcią a ciotką.
 - Ja to się ostatnio tu w mieszkaniu zapomniałam zamknąć na noc.
 - I nic ci się nie stało?
 - Nic.
- A szkoda.

--

Moja babcia:
 - Jak ja tam u nich byłam i ta mi głupia na drogę kotletów z czosnkiem narobiła. Kto na drogę, do pociągu, daje kotlety z czosnkiem? No przecież i tak nie zjadłam, bo by śmierdziało. To już lepiej z cebulą zrobić, cebuli tak w kotletach nie czuć. Albo i wcale by nie robiła. Z czosnkiem no, na drogę z czosnkiem.

--

 - Ja to już czterech prawnuków mam.
 - A to ja jestem lepsza, ja mam jedną córkę i zięciów czterech!

--

 - A to czemu mamy u nas ścianę robić?
 - Bo sąsiadka mówiła, że wam się ta ściana wali.
 - A niech się sama sąsiadka wali.

--

 - A ja to dzisiaj taką dobrą zupę zrobiłam!
 - Jaką?
 - Ogórkową. Szpitalną ogórkową, bo mało śmietany dałam. Ja nie jadłam, bo nie lubię szpitalnych, ale wnukom smakowało!

--

Rozmowa o jakichś licznikach, dziadek opowiada, że jakiś tam wskaźnik na jakimś liczniku rośnie i rośnie, a potem nagle stoi i nic się nie poruszy do przodu.
Ciotka się wtrąca:
 - E, jak w tym wieku stoi, to przecie dobrze.

--

Ciotka mówi o swoim powrocie z Ameryki.
 - Wróciłam, chcę się iść myć, pytam się starego, czy woda ciepła. Ten, że tak, pewnie kochanie, cieplutka. I idę pod prysznic, już się myję, a ten mi nagle ciepłą wodę zakręcił. Sama lodowata leciała. Aż się przeziębiłam później!
 - Bo Ty taka gorąca wróciłaś, musiałem cię ochłodzić. – Śmieje się stary.

--

Moja mamuśka ma teraz paznokcie pomalowane. Różowo-białe, z motylkami. Wujek, mąż ciotki z Ameryki, patrzy się na nie i patrzy. I wypala nagle:
 - Anka, a na jaki kolor ty ściany malowałaś?
Mama zdziwiona się patrzy, nie wie o co chodzi.
 - Bo masz ręce trochę w różowej farbie wymazane, trochę w białej…

--

Wujek:
 - Widać, że ta ciotka to tam w tej Ameryce u samych bogaczy była. Przybyło jej, przybyło. Teraz to mogę śmiało narty kupować i mam dwie stocznie nawet, jedna u góry fałda, druga na dole…

--

Ciotka: Tyle lat w tej Ameryce, siedzi się cały czas w tych domkach z tymi babkami, lata się wokół nich, a one czasami mało przyjemne były. Wyjść nigdzie nie można, jedna niedziela w miesiącu tylko wolna, przecież to zgłupieć można.
Wujek: A ile ty tam najdłużej w jednym domku siedziałaś?
Ciotka: A, ze trzy, cztery lata może.
Wujek: Widzisz, a ja tu bez ciebie trzynaście lat w jednym domku i nie zgłupiałem.
Ciotka: A boś ty kiedykolwiek mądry był?

--

Wujek: E tam, ja nie marudzę. Wróciła do mnie, po tylu latach, gania mnie od rana do nocy, gada tylko i narzeka, ale przynajmniej ma człowiek co robić i rozrywka jest.

--

Wujek: A mogę coś po polsku powiedzieć? Mogę? Kurwa kurwie banię urwie i tyle, no

--

Kobieta jest jak szyja, a facet jak głowa. Jak szyja głową dobrze nie pokieruje, to i głowa nic nie zrobi.

--

 - Ej, ciotka, ale ja to bym chciała żeby mnie obok ciebie pochowali. Zrobiłybyśmy sobie dziury w grobach i jakby nam się pić zachciało to byśmy się przez te dziury kieliszkami stuknęły.
 - Ale ja to już mam miejsce obok mojego starego zaklepane, a tam z boku pozajmowane wszystko.
 - E tam, to tych z lewej się wydziedziczy, przeniesie gdzieś, oni i tak już tam długo żyją pochowani.

--

Wujek: Gania mnie ta ciotka i gania. Jeszcze teraz u nas remonty są, to ciągle do sklepu i ze sklepu. Od rana do nocy. A to zasłony, dywany, stoliki. Sąsiedzi to już myślą, że firmę przewozową założyłem, bo tak jeżdżę i jeżdżę w tę i z powrotem. Jeden to pewnie już plotki puszcza, że mu konkurencję robię, bo on od kilku lat swoją firmę ma.

--

I największa mądrość na koniec:

Jak w młodości się lata nago
To na starość lumbago ♥

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...