sobota, 29 kwietnia 2017

Nie, nie możesz wszystkiego

Bo wiecie co? Ja nie wierzę w te wszystkie coachingowo-motywacyjne bzdury. Lubię ogółem tematykę coachingu, bo lubię wnikać we własną psychikę i analizować, ale nie lubię tej całej super otoczki. Jesteś miszczem i możesz wszystko. Nawet jak masz 40 stopni gorączki i dreszcze, możesz wszystko. Nawet jak leżysz pogrążony w depresji, i tak możesz wszystko.

Przez pół mojego życia miałam problemy zdrowotne. Ba, przez ¾. Nawet i teraz mam, chociaż już nie na taką skalę. I przechodziłam okres fascynacji afirmacjami, pracą nad przekonaniami, powtarzałam sobie, że to zależy ode mnie i że mogę to zmienić. Jakoś nie zmieniłam. Nie usunęłam sobie siłą woli moich blizn i nie cofnęłam zmian, jakie pozostawiły w moim ciele choroby. Nie pozbyłam się nawet objawów alergii, czyli tego najmniejszego problemu ze wszystkich. A nawet się nasiliła ostatnio.

Nie mogę wszystkiego. Dużo rzeczy mnie ogranicza. Zdrowie, finanse, środowisko w jakim żyję, warunki gospodarcze. Nie mogę sobie teraz zwiedzić całego świata, nawet jeśli chcę. Znaczy teoretycznie mogę zaciągnąć gigantyczny kredyt w banku i ruszyć przed siebie, ale… serio?

To nie zmienia faktu, że wiem, że stać mnie na wiele. Samo to, ile osiągnęłam przez ostatnie kilka lat bardzo mnie nakręca i chcę coraz więcej. Widzę, jak się zmieniłam. Jestem w tej chwili w takim momencie mojego życia, że czasami sama się dziwię, jak w ogóle do tego wszystkiego doszło. I cieszę się z tego, mam ambitne plany, wierzę, że tych osiągnięć i sukcesów będzie coraz więcej.

Ale też wiem, że niektóre są poza moim zasięgiem. I akceptuję to. Człowiekiem jestem, mam swoje ograniczenia, góry nie przesunę i nie dam rady zjeść tych ogromnych porcji, które zawsze nakłada mi babcia. O ile jeszcze z górą bym rozważała, to jednak drugie wyzwanie przerasta mnie całkowicie.
Wciąż walczę i przesuwam swój maksymalny limit osiągnięć ciągle w górę. Ale on w końcu osiągnie już taki punkt, że się dalej nie ruszy. Takie życie.


Nie mogę wszystkiego. Ale walczę, bo wiem, że mogę mieć bardzo dużo.


wtorek, 25 kwietnia 2017

Miłego złe początki, czyli historia o bolesnej wyprowadzce z domu

Co robiłaś, gdy miałaś te 15, 16 lat? Jaka byłaś?
Ja byłam głupia, naiwna i dziecinna. Znałam ze dwie ulice w mieście, które leżało raptem 30 km od mojego domu i które odwiedzałam średnio raz w tygodniu. Znałam je tylko z nazwy, rzecz jasna, bo już ze wskazaniem ich na mapie miałabym problem. Nie potrafiłam zrobić zakupów i kupić biletu w automacie. Nigdy nie pracowałam. Myślałam, że pieniądze można wyczarować i że jedzenie w lodówce samo się robi. Pstryk, jest.

I co? I zamieszkałam bez rodziców, z obcą dziewczyną, w tym mieście oddalonym o 30 km od mojej malutkiej wsi, na ulicy, o której nie miałam pojęcia, że istnieje. Zrobiłam to, mimo tego, że jeszcze nie było w modzie wychodzenie ze strefy komfortu i przekraczanie własnych granic. Albo i było już modne, ale ja niekoniecznie o tym wiedziałam. Bo przecież już chyba wspominałam, że żyłam w swoim świecie i często zupełnie nie wiedziałam, co się dzieje w tym prawdziwym? W każdym razie, zrobiłam to. Trochę przypadkiem, trochę nieświadomie.



I…
Przeżyłam. No, miałam ze dwa kryzysy, kiedy płakałam mamie przez telefon, że chcę wrócić do domu. Dwa, trzy, góra cztery.
Miałam niezliczoną ilość wpadek, gdy musiałam pytać kogoś o dotarcie na ulicę, na której właśnie stałam lub gdy zapomniałam odłożyć koszyk  w sklepie i maszerowałam z nim i z siatką z zakupami w drugiej ręce przez pół galerii. Albo gdy kilka dni pod rząd zapominałam wyjąć jedzenie z zamrażarki (bo oczywiście o gotowaniu nie było mowy, miałam stałą dostawę z domu) i nie jadłam obiadu. O tym, że moja mikrofala ma funkcję rozmrażania, dowiedziałam się jakiś rok później.
Albo gdy na moich pierogach w lodówce wyrosło nowe życie, bo totalnie o nich zapomniałam.

Szczerze mówiąc, teraz, z perspektywy czasowej, czasami się zastanawiam, jakim cudem sobie dałam radę. Byłam wyjątkowo nieprzystosowanym człowiekiem. Chwilami chętnie bym wróciła do tego okresu, puściła jakieś nagranie mojego typowego dnia, żeby popatrzeć z boku i sobie przypomnieć. Z moją współlokatorką prawie nie rozmawiałam, bo byłam dzikusem i nie umiałam w relacje międzyludzkie. Z ludźmi z liceum bywało różnie, bliskich przyjaciół nie miałam. Byłam bardzo chorowita, przeziębienia, grypy i anginy towarzyszyły mi non stop. Miałam zerową orientację w terenie, co się w zasadzie nie zmieniło. Byłam rozpieszczona, w domu nie musiałam robić praktycznie nic. Nie potrafiłam zrobić nawet jajecznicy.



Jedno wiem na pewno - wyprowadzka była najlepszą decyzją w moim życiu. Gdybym chciała wyprowadzać się dopiero teraz, gdy już przekroczyłam tę magiczną granicę 18 lat, a w mojej szafce kurzy się świadectwo maturalne, zmarnowałabym dodatkowe 3 lata na bycie nieogarniętą p… panienką. A już zupełnie nie wyobrażam sobie odkładać tego momentu do końca studiów, do momentu znalezienia pracy, do momentu, gdy się dorobię wszystkiego, do trzydziestki, a może nawet i do pięćdziesiątki. A przecież sama znam kilka osób, które wychodzą z takiego założenia. Wyprowadzę się, jak już będę magistrem. Opuszczę dom, jak mnie będzie stać na mieszkanie bez kredytu. Zostawię rodziców, ale jeszcze nie teraz, może za pięć, dziesięć czy piętnaście lat.

Potrafię zrozumieć sytuacje losowe – choroba rodziców, choroba dziecka, inne problemy. Nie potrafię zrozumieć dorosłych ludzi, którzy kurczowo trzymają się spódnicy mamy i nie opuszczają domu, bo tak wygodniej. I próbują przy tym wmówić sobie i innym, że mają ku temu bardzo istotne powody. Nie potrafię zrozumieć rodziców, którzy utrudniają swoim dzieciom start w dorosłość, na siłę zatrzymując ich w domu. Ewentualnie odwiedzając ich codziennie w nowym miejscu zamieszkania, z dostawą wypranych ubrań i jedzenia na kolejny tydzień (okej, moja mama tak robiła, ale wspólnie to pokonałyśmy).




Jesteś samodzielny, jesteś dorosły, jesteś zdolny do pracy? Nie odwlekaj. Nie szukaj wymówek, że brak pieniędzy, że jest trudno, że nie znasz miasta czy nie znasz nikogo w nowym miejscu. Pieniądze można zarobić, ludzi poznać, miasto odkryć. To nie są prawdziwe przeszkody. Ja je pokonałam, Ty też możesz. A gdy już to zrobisz, czeka Cię uczucie ogromnej satysfakcji, że potrafisz radzić sobie sam, że dajesz radę, że możesz robić co chcesz nie zważając na utyskiwania rodziców… To wspaniałe, polecam!

A w kolejnych wpisach będę się dzielić historiami z tych wspaniałych początków, a także podpowiadać, co zrobić, żeby to nie było tak bolesne. Zdradzę Wam sekret, co zrobić, kiedy współlokatorka nie przyjmuje do wiadomości, że śmieci trzeba wynosić, a także powiem, jak przestałam marnować tyle jedzenia i jak udało mi się odnaleźć w mieście.


W jakim wieku Wy wyprowadziliście się z domu? Co było najtrudniejsze? A może jeszcze tego nie zrobiliście? Planujecie ten dzień czy może odwlekacie go w nieskończoność?

poniedziałek, 24 kwietnia 2017

Jak szybko zabrać się do pracy?

Niby teraz jest prościej – mamy dostęp do technologii, internetu, nowych aplikacji, organizerów i wszelkich innych gadżetów ułatwiających pracę. Jednak wciąż brakuje motywacji i z godziny na godzinę przekładamy zabranie się na ważny projekt czy naukę do najbliższego sprawdzianu albo kolosa. Gdy zdarza się wolniejszy dzień, myślimy zmotywowani, że w końcu będziemy mieć chwilę wolnego i nadgonimy wszystkie terminy. Po czym orientujemy się, że jedyne co nadgoniliśmy to kolejnych kilka odcinków ulubionego serialu…
Jak szybko i skutecznie zmotywować się do pracy? Jak zerwać z lenistwem i zabrać się za realizację projektów? Nie ma jednej, prostej i zawsze skutecznej metody, ale za to jest kilka mniejszych kroków, które pozwolą nam to osiągnąć. Jakich?

1.       Pościel łóżko, przebierz się w normalne ubrania
Podstawa. Chyba każdy już wie, że piżama i ciepła pościel nie zachęcają do intensywnego wysiłku. Zabierając się za cokolwiek, zacznij od ogarnięcia siebie i otoczenia. Pościel łóżko, uporządkuj przestrzeń, przebierz się i może zrób lekki makijaż. Od razu poczujesz się lepiej.

2.       Stwórz jasną i czytelną listę zadań
Ciężko jest się zabrać za cokolwiek, gdy nie bardzo wiadomo, co w zasadzie jest do zrobienia. Siądź spokojnie, pomyśl przez kilka minut, po czym stwórz listę zadań na najbliższych kilka godzin. Nie wpisuj rzeczy, które możesz zrobić już teraz i które zajmą mniej niż dziesięć minut – zrób je od razu. Zostaw sobie kilka najważniejszych punktów, które jesteś w stanie zrobić w ciągu kilku godzin. Nie wpisuj wszystkiego, co przyjdzie Ci do głowy – co z tego, że stworzysz ogromną listę, skoro jej w większości nie zrealizujesz? Mierz siły na zamiary i jeśli wiesz, że jesteś dzisiaj w kiepskim nastroju i nie masz zbyt wiele energii, ogranicz się do absolutnego minimum.



3.       Ustal priorytety
Czyli nadaj kolejność punktom na stworzonej przez Ciebie liście. Osobiście zawsze na początek daję może nie najistotniejsze, ale za to jedno z łatwiejszych i szybszych zadań – po to, żeby uruchomić „tryb aktywny” i wdrożyć się do pracy. Ale też po to, żeby móc już wykreślić jedną rzecz i nabrać większej motywacji na realizację reszty. Pozostałe ustalam już zgodnie z priorytetem, umieszczając na początku te, które są najważniejsze i najpilniejsze. Nie zapominam jednak o matrycy Eisenhowera – zadania z pola ważne i pilne staram się przeplatać z tymi ważnymi i mniej pilnymi. W ten sposób na dłuższą metę okazuje się, że mniej zadań umieszczam w części „pilnych”, bo zabrałam się za nie już wcześniej.

4.       Rozpisz zadania priorytetowe na mniejsze kroki
Zastanów się chwilę nad priorytetowymi zadaniami. Z której strony do nich podejść? Jak zacząć? Jaki pierwszy krok wykonać? Usiądź i przygotuj dokładniejszy plan pracy. Musisz zacząć od poszukania źródeł czy może od zorientowania się w materiałach, które już masz? Zapisz to. Co musisz zrobić później? Rozpisz zadanie na małe kroki i jeśli działa to na Ciebie równie motywująco jak na mnie, stopniowo je wykreślaj z każdym osiągniętym punktem.

5.       Przygotuj wszystkie materiały
Jeśli bazujesz na przygotowanych materiałach, uporządkuj je przed zabraniem się do pracy. Niewiele jest rzeczy, które działają bardziej zniechęcająco niż chaos i zagubienie w papierach. Ustal, co będzie Ci potrzebne i przygotuj to wcześniej. Ułóż zgodnie z jakimś systemem, może poświęć chwilę na zaznaczenie zakreślaczem najważniejszych miejsc w notatkach. Zorientuj się dokładnie w tym, na czym będziesz pracować. Pójdzie Ci później szybciej i jest mniejsze ryzyko, że szybko się demotywujesz i zrezygnujesz.



6.       Wyłącz Facebooka i inne rozpraszacze
Tak, ten punkt też już każdy zna, ale kto tak naprawdę się do tego stosuje? Ja sama wciąż mam z tym mały problem. Nie widzę innego rozwiązania, niż po prostu się zmusić i kliknąć w magiczny przycisk wyloguj. Jeśli znacie jakieś inne, skuteczniejsze sposoby, podzielcie się nimi.
A, i nie zapomnij wyłączyć też fb w telefonie. Kto z nas nie miał tak, że zabiera się właśnie pełen motywacji do pracy, a tu nagle telefon zaczyna wibrować. Mało kto oprze się pokusie, żeby tego nie sprawdzić. A tu jakieś mało istotne powiadomienie z Facebooka, w które oczywiście musimy kliknąć i w rezultacie spędzić kolejne pół godziny na scrollowaniu i podśmiewaniu się z filmików ze zwierzakami, które notorycznie udostępnia jeden znajomy.

7.       Przewietrz pomieszczenie, w którym pracujesz
Działa odświeżająco i polepsza samopoczucie. Jak dotlenisz swój mózg, będzie lepiej pracował, proste, prawda?

8.       Naszykuj sobie wcześniej drobne przekąski i coś do picia
Nie wiem jak Wy, ale ja często lubię cokolwiek podjadać przy pracy czy przy nauce. Taki nawyk, z którym ciężko mi walczyć. I łapię się czasami na tym, że aby siądę do nauki do najbliższego kolokwium, marzą mi się te ciasteczka schowane w kuchennej szufladzie albo jakaś dobra kanapka… I zaraz się rozpraszam. Zatem lepiej pomyśleć o tym wcześniej i postawić jedzenie gdzieś pod ręką. Najlepiej oczywiście, gdy to jedzenie jest zdrowe i pozytywnie wpływa na pracę mózgu. To naprawdę działa, zawsze lepiej mi się pracuje, gdy podjadam pyszne winogrona albo orzechy.

9.       Gdy nie działa absolutnie nic, odpuść
Nie zrobisz nic, w momencie, gdy jesteś w totalnej rozsypce, a Twoje myśli przypominają gromadę psów, które po tygodniowej głodówce pierwszy raz zobaczyły kiełbasę. Daj sobie spokój. Nawet jak coś spróbujesz zdziałać, nie oszukujmy się, zapewne będzie to słabe i niskiej jakości. Zrób sobie przerwę. Daj sobie godzinę totalnego nicnierobienia, godzinę odprężenia i relaksu. Nie polecam w tym czasie bezmyślnie gapić się w ekran telewizora, tylko zrobić coś, co faktycznie pozwoli Ci zebrać siły. Może dłuższy spacer? Relaksująca kąpiel? Rozmowa z kimś bliskim? Wybór należy do Ciebie.



A teraz coś, co być może nie da natychmiastowych rezultatów i zupełnie nie pasuje do szybkich i prostych metod, ale na dłuższą metę sprawia, że nie będziecie już szukać odpowiedzi na zadane w tytule pytanie. A mianowicie…

10.   Ćwicz samodyscyplinę
Motywacja zawsze jest tylko chwilowa. Może przyjść na dwie godziny, na pół albo i na dziesięć minut. A potem znika i zostajesz na ringu sam, wyczerpany, bezsilny i niechętny do wszystkiego. Z samodyscypliną jest inaczej. Jak już poświęcisz miesiąc czy dwa na jej regularne ćwiczenie, zostanie z Tobą na dłużej i ogarnie, gdy nie będzie Ci się chciało nic. Wygospodaruj czas każdego dnia na jej praktykę. Stawiaj sobie konkretne, proste cele, które musisz realizować codziennie, o podobnej porze, bez względu na nastrój, chęci i inne obowiązki. Zobaczysz, że gdy uda Ci się skutecznie zmuszać do wykonywania jednej czy dwóch rzeczy dzień w dzień, będzie Ci też prościej zabierać za inne zadania, nawet, gdy nie masz motywacji.


Wszystko siedzi w Tobie. Nie uzależniaj się od czynników zewnętrznych i nie szukaj wymówek w pogodzie, szefie czy rodzinie. Jak musisz się za coś zabrać, po prostu to zrób, bez odkładania i marudzenia. Chyba, że naprawdę masz wyjątkowo kiepski dzień, wtedy odwołaj się do punktu 9 i bez wyrzutów sumienia olej to. Ale tylko na kilka godzin, a później energicznie bierz się do pracy.

sobota, 22 kwietnia 2017

Kto, po co i dla kogo? Wpis powitalny!

Kto? 
Dwudziestolatka, studentka, animatorka zabaw dziecięcych, Lublinianka, ptaszek, który wyfrunął z rodzinnego gniazda już dobre kilka lat temu i teraz układa sobie życie. Bałaganiara i córeczka nadopiekuńczej mamusi. Przyszła perfekcyjna Pani Domu. Miłośniczka książek, także tych rozwojowych, które jak na razie tylko czyta, z wdrożeniem w życie jest już gorzej.

Po co?
Żeby pokazać sobie, że mogę! Żeby zwalczać słomiany zapał i mieć większy zapał do ogarniania życia. Żeby dzielić się tym, co już przeżyłam, uczyć,  inspirować, ale też czerpać wiedzę od innych.

Dla kogo?
Dla siebie i dla każdego człowieczka, który tu zabłądzi.


Ahoj!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...